Recenzja filmu

Królowa wojownik (2022)
Gina Prince-Bythewood
Viola Davis
Thuso Mbedu

Dahomej Forever?

Chyba osiągamy moment krytyczny, w którym za ważnymi społecznie historiami musi stanąć filmowa jakość. Nie wystarczą nawet najpiękniej wyrecytowane manifesty, gdy nie zobaczymy za nimi ludzi z
Dahomej Forever?
Rok 1823. W portach Afryki zachodniej kwitnie handel ludźmi. Wewnątrz kontynentu silniejsze plemiona podbijają te słabsze, a jeńcy trafiają na targi niewolników. Tam zaś czekają już na nich statki europejskich i amerykańskich kupców. Haniebny proceder chcą jednak ukrócić Agojie – członkinie elitarnej formacji wojskowej królestwa Dahomeju. Tym, co wyróżnia oddział, nie jest jednak polityczna agenda, a jego charakter – w skład pułku wchodzą wyłącznie kobiety. Brzmi jak mało wysublimowana próba powtórzenia sukcesu "Czarnej Pantery"? Twórczynie "Królowej wojownik" zarzekają się, że to opowieść oparta na faktach.


Ponieważ historyczna wiarygodność filmu wzbudziła niemałe kontrowersje, warto na początek ustalić kilka podstawowych faktów. Zarówno królestwo Dahomeju, jak i wojowniczki Agojie istniały naprawdę, choć ich rola w transatlantyckim handlu niewolnikami była zgoła odmienna, niż zdaje się to sugerować wizja Giny Prince-Bythewood. Podczas gdy filmowi Dahomejczycy chętnie skłaniają się do rezygnacji ze sprzedaży niewolników na rzecz produkcji oleju palmowego, w rzeczywistości ówczesny król Gezu przyznawał, że handel żywym towarem jest podstawą ekonomicznego bezpieczeństwa kraju. 

Jak nietrudno się domyślić, premiera filmu wywołała burzę na amerykańskim Twitterze, gdzie część użytkowników wzywała do bojkotu produkcji ze względu na historyczne przekłamania. Dostało się również pracującym nad scenariuszem Danie Stevens i Marii Bello – białe autorki miały wykazać się niewystarczającą wrażliwością w prezentowaniu losów czarnej społeczności. Gdy jedni wskazywali na emancypacyjny potencjał filmu, inni twierdzili, że stanowił wręcz obrazę dla potomków Afrykańczyków wywiezionych wbrew swojej woli na obcy ląd. Lista zarzutów jest długa, a przecież powinniśmy tu pewnie rozmawiać o samej produkcji, a nie okalających ją dyskusjach.


"Królowa wojownik" opowiada więc o Agojie z dwóch perspektyw – doświadczonej dowódczyni, Naniski (Viola Davis), i krnąbrnej nowicjuszki, Nawi (Thuso Mbedu). Kobiety muszą stawić czoło wrogiemu Imperium Oyo i dworskim intrygantom we własnym kraju, mierząc się jednocześnie z osobistymi traumami i skomplikowaną przeszłością. "Królowa wojownik" trafia więc niemal perfekcyjnie w inkluzywne bingo i piszę to z przekąsem, bo choć poszerzanie kina o mniejszościowe doświadczenia może wnosić ciekawe i świeże spojrzenie, to kolejna odrysowana od szablonu historia na "ważny społecznie" temat nie wnosi w zasadzie nic.

Konflikt pomiędzy Naniską dysponującą najpotężniejszą formacją militarną w królestwie a młodym władcą próbującym umocnić swoją pozycję (John Boyega) de facto nie istnieje, a przecież wystarczyłoby rozwinąć chociażby ten wątek, żeby w odrobinę bardziej zniuansowany sposób pokazać stosunek Dahomejczyków do niewolnictwa. Prince-Bythewood rzuca co prawda oszczędne sugestie, że między wojowniczkami mogły pojawiać się plemienne niechęci, a część pałacowej świty nie popierała wojny nadszarpującej interesy elit, ale ostatecznie wszyscy w królestwie postępują honorowo i szlachetnie. Nuda.


Nikogo nie trzeba zapewne przekonywać do znakomitego warsztatu Davis, ale przy tak sztywnych dialogach nawet ona z trudem unika patosu. Aktorki deklamują swoje, jakże poprawne, kwestie, ale wyżyny drętwoty osiąga dopiero końcowy monolog Boyegi. Główny plot twist ma subtelność brazylijskiej telenoweli, a skoro jesteśmy już przy Brazylii, to w historii o mężnych wojowniczkach nie mogło przecież zabraknąć latynoskiego amanta z błyszczącym krzyżem na opalonej klacie. Dobrze, że o brutalnej rzeczywistości Agojie przypominają chociaż sceny walki. Davis, Mbedu, Lashana Lynch i Sheila Atim naprawdę przyszły na plan, żeby się bić. Aż szkoda, że twórczynie pozostały przy scenach walk łapiących się na kategorię PG-13 – jesteśmy w końcu w XIX-wiecznej Afryce, gdzie plemiona i narody toczą bratobójczą walkę o dominację i wpływy.

"Królowa wojownik" nie jest wcale najgorszym filmem; pod wieloma względami jest zresztą całkiem niezła – choreografia sekwencji walk, muzyka czy kostiumy pozostają warte docenienia. Problem w tym, że chyba osiągamy moment krytyczny, w którym za ważnymi społecznie historiami musi stanąć filmowa jakość. Nie wystarczą nawet najpiękniej wyrecytowane manifesty, gdy nie zobaczymy za nimi ludzi z krwi i kości. Ludzi, a nie figur, do których Hollywood będzie doczepiać kolejne etykiety – "czarna", "kobieta", "królowa", "wojownik".
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones